Moje powstanie
Co tam dziecko pamięta? Dużo, nadspodziewanie dużo. A głównie dlatego, że to, co się dzieje, jest nietypowe, wychodzi poza granice normalności. Oczywiście, pamięć jest wybiórcza i zapamiętuje się tylko niektóre momenty. Dlatego każdy pamięta co innego.
Z czasów okupacji pamiętam conocne spuszczanie rolet na oknach, syreny alarmowe i bieg do piwnicy. Pamiętam mapy Europy i szpilki oznaczające przesuwanie się frontów. Pantelleria i Lampedusa, dwie mniej znane wyspy, weszły do mojego dziecięcego słownika wraz z „grubą Bertą” i „Krową” – działami niemieckimi.
Któregoś dnia ze spaceru w parku Mama zaciągnęła mnie i koleżankę Krysię do kościoła, żeby się modlić za Ojca, którego wezwano na Gestapo, oskarżonego o przechowywanie Żydów. Nie bardzo wiedziałam też, o co chodzi, kiedy nagle wyskoczyłyśmy z tramwaju, w którym siedzieli Niemcy, a ja użyłam najgorszego słowa w moim pojęciu i powiedziałam głośno: „Niemcy cinie” (świnie). O piętro niżej mieszkał lokator, który się ukrywał – przychodził do nas czasem skorzystać z telefonu i nazywał mnie „Shirley Temple”, bo miałam loki.
A potem wybuchło powstanie. Mamę z barykady, którą budowała z innymi, zabrali na Szucha, gdzie była siedziba Gestapo. Po nocy spędzonej na podwórzu kobiety poustawiano w rzędy, żeby osłaniały niemieckie czołgi. Pierwszy rząd padł. Mamie, która szła trzy metry za czołgiem, udało się zbiec do przejścia pod ulicą, zasypanego trupami. Po wielu godzinach dotarła do nas w samo święto Przemienienia Pańskiego. Uważała swoje ocalenie za cud. Pamiętam, jak siedzieliśmy w ciemnej kuchni, czekając na jej powrót, i że jadłam wtedy kawałek razowego chleba. Martwiłam się, że Mamy nie ma. Później, przez całe
Powstanie wyczekiwałam na jej powrót, kiedy chodziła po wodę, bo wtedy Niemcy często ostrzeliwali stojących w kolejce ludzi.
Pierwsze dwa tygodnie powstania spędziliśmy w piwnicy naszego domu przy ulicy Szóstego Sierpnia (nr 9). Dołączyli się tam do nas nieznani ludzie, uciekinierzy z innych ulic. Pamiętam, jak z jakąś nieznaną mi dziewczynką jadłam gotowany pęcak, siedząc na górze tobołków. Pamiętam też ognisko rozpalone na podwórku naszej kamienicy – był to znak rozpoznawczy dla lotników, którzy zrzucali żywność. Rano jeden z powstańców przyniósł mi tabliczkę czekolady. A w kilka dni później odłamek zabił małego chłopca z naszego domu, który wyszedł na podwórze. A w drugą kamienicę od naszej uderzyła bomba i cały dom się zawalił, grzebiąc znajomą rodzinę. Ocalał tylko ojciec.
Kiedy zaczęło się robić „gorąco”, przenieśliśmy się (tj. przekucaliśmy pod barykadą) do domu znajomych po drugiej stronie ulicy, gdzie mieścił się sztab AK i kuchnia polowa, która swoim rozmiarem zrobiła na mnie duże wrażenie. Na balkonie stał karabin maszynowy, który nie przestawał terkotać. Niebo nad Warszawą było czerwone jak krew od pożarów i przecinały je reflektory szukające samolotów alianckich.
W tym drugim z kolei domu dostaliśmy trochę jedzenia i butelkę starego wina, którym ojciec leczył mnie, kiedy zachorowałam na dyzenterię.
Ale to nie było najgorsze. Najbardziej cierpiałam z powodu swędzenia skóry (skaza wysiękowa, czyli uczulenie) i bólu zęba. A poza tym – dziecko niejadek, byłam ciągle głodna i prosiłam Mamę choćby o skwarkę. Oczywiście skwarek nie było, dostałam odrobinę zjełczałego masła.
Kiedy leżałam z bólem zęba na kozetce pod oknem, Niemcy rzucili granat na posterunek stojący przed domem i zabili dwóch powstańców. Jeden z nich bawił się ze mną godzinę wcześniej. Okno wyleciało z framugi i szkło zasypało mnie dokładnie. O dziwo, nawet mnie nie zadrasnęło. To z kolei Ojciec uznał za cud.
A później powędrowaliśmy na Wilczą, do kolejnego domu, gdzie mieszkali znajomi, bezdzietne małżeństwo z pieskiem, którego karmili herbatniczkami. U nich w piwnicy spałam w koszu do bielizny, co też było przeżyciem. Kiedy obok walnęła bomba, wynieśliśmy się z Wilczej i wkrótce po tym zbombardowano dom, w którym się schroniliśmy. Nie wiem, co się stało ze starszym państwem i z pieskiem. Czy przeżyli? Wątpię.
Wróciliśmy znowu do naszej piwnicy na 6 Sierpnia, stwierdziwszy, że nie ma gdzie uciekać. I tam zastała nas kapitulacja Warszawy. W październiku powędrowaliśmy do Pruszkowa. Jechałam „wózkiem” i płakałam, że pozwolili mi zabrać tylko jedną lalkę, i to nie tę najbardziej ukochaną. Misio też został na drugim piętrze w naszym mieszkaniu.
Pamiętam trupy przykryte gazetami, które leżały przy chodniku, i to, że nie robiły one na mnie najmniejszego wrażenia. Uważałam je za zjawisko naturalne.
Natomiast kiedy przenosiliśmy się na Wilczą, wówczas jeszcze nieobjętą powstaniem, byłam zdumiona, że ludzie chodzą po ulicy, nie kuląc się i nie przebiegając pod barykadą, co zawsze robiłam wraz z dorosłymi. Zdumiewa mnie do dziś, jak szybko dzieci przyzwyczajają się do niezwykłych sytuacji.
W Pruszkowie spaliśmy na cemencie w hali fabrycznej. Rano nastąpił mój „Sąd Ostateczny”. Gestapowcy z psami sortowali ludzi na młodych i starych. Pamiętam płacz mojej niani, którą wywieziono do obozu pracy pod granicę holenderską. Miała 29 lat. A nas zagoniono do wagonów bydlęcych, które na szczęście nie miały dachów, więc leżąc pod „skórą” Taty, mogłam patrzeć na gwiaździste niebo i po dwóch miesiącach piwnicy było to cudowne.
A kiedy pociąg gdzieś się zatrzymał, stał się kolejny cud, z góry zaczęły spadać na nas bochenki chleba, jabłka, pomidory. Czysty „róg Almatei”. Niestety, kilka osób rzuciło się na te przysmaki i później zmarło – wygłodzony organizm nie tolerował surowych owoców i warzyw.
Pociąg jechał i jechał, jak w bajce o trzech świnkach, którą mi opowiadał Tata, a Ojciec nie wiedząc, gdzie nas wiozą, modlił się, żeby nas zawieźli w Krakowskie, gdzie jako dziecko spędzał wakacje. I to był kolejny cud. Charsznica – otwierają wagony i wyrzucają nas na peron. A okoliczni chłopi zabierają nas do siebie.
I tu zaczyna się następny, szczęśliwy okres mojego dzieciństwa. We wsi Falniów kończę 5 lat życia i jestem tak z tego dumna, że chodzę po wsi i wszystkim o tym mówię. Gospodarze obdarzają mnie, czym kto ma: bułką, kawałkiem kiełbasy, nawet króliczą czapeczką, w której z dumą wracam do domu.
Japończycy za najważniejsze urodziny dziecka uważają piąte, bo to oznacza, że dziecko przeżyło najniebezpieczniejszy okres życia. Śmiertelność dzieci była niegdyś w Japonii bardzo wysoka. A ja, nic o tym nie wiedząc, zorganizowałam sobie sama takie cudowne urodziny.
Barbara Sharratt
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (56)
Tuż za Świętokrzyską pochód zwolnił jeszcze bardziej. Powietrze stawało się coraz bardziej świeże. Cóż za ulga dla płuc! Po chwili dało się już widzieć światło dzienne wpadające przez otwarty właz kanałowy. Stali tak przez kilkanaście minut, zniecierpliwieni, ale szczęśliwi, że są już prawie u celu wędrówki. Niektórzy próbowali nawet dowcipkować, żartowali sobie jedni z drugich z powodu ich wyglądu, prześcigali się w co dowcipniejszych określeniach, jakby nie wiedzieli, że i oni sami przedstawiają nie mniej żałosny widok od swoich kolegów.
Przed nimi wychodziła spora grupa powstańców z jednego z większych zgrupowań, może nawet byli to żołnierze od „Radosława”. Postój spowodowany był zablokowaniem się noszy z ciężko rannym tuż przed samym wyjściem ze studni włazu, a potem regulujący kolejnością wychodzących zarządzili pierwszeństwo wyjścia tych najciężej rannych i dopiero po nich „Waligóra” i „Orkan” zostali przepuszczeni pod sam właz. Tym razem „Orkan” szedł pierwszy, chwyciwszy rannego pana majora za rękaw jego oficerskiej marynarki, niegdyś eleganckiej, zawsze odprasowanej. Znowu się zatrzymali, bo przed nimi wynoszono kogoś ciężko rannego i trzeba było go najpierw przypiąć do noszy dodatkowymi pasami. Wreszcie udało się go podźwignąć dostatecznie wysoko, tak że ci będący już na powierzchni mogli złapać uchwyty noszy i wyciągnąć rannego z kanału. Teraz przyszła kolej na nich. „Waligóra” podpychał od dołu rannego, a „Orkan”, wchodząc jako pierwszy, asekurował majora, próbując chwycić go za kołnierz, co w sumie nie miało najmniejszego sensu, bo i tu klamry były śliskie i nieco mniejsze niż tam, przy wchodzeniu do kanału, tak mu się przynajmniej wydawało, wobec czego, oglądając się za siebie, jęczał tylko błagalnie: – Panie majorze, panie majorze, ostrożnie... – aż nie poczuł na swych ramionach uścisku silnych rąk wyciągających go z kanału.
Pomimo pochmurnego poranka mrużyli oczy rażone rozproszonym światłem i chciwie chłonęli świeże, jakże bardzo świeże powietrze, w porównaniu z powietrzem płonącego Starego Miasta przesyconym spalenizną oraz tym dusznym i wilgotnym powietrzem wypełniającym kanał. „Orkan” próbował usadowić pana majora na noszach podstawionych przez dwie sanitariuszki w białych, nieskazitelnie czystych fartuchach ze znakami Czerwonego Krzyża.
– To do nas należy! Niech kolega da spokój! Niech kolega sobie teraz odpocznie! – usłyszał stanowczy głos jednej z tych dziewcząt.
– O Boże! Udało się! „Waligóra”! Udało się!
– A co się miało nie udać – odpowiedział niby to obojętnie, jakby chodziło o przejście parkową alejką w słoneczny, niedzielny poranek. – Te, koleś! Daj sie sztachnąć – „Waligóra” zwrócił się do pierwszego napotkanego powstańca z przekrzywioną zawadiacko furażerką, ćmiącego spokojnie papierosa.
Śródmieście! Upragnione Śródmieście, sprawiało wrażenie, jakby tu wojna już się skończyła. Budynki w większości całe, niezburzone, a nawet miały szyby w oknach! A dziewczyny w czystych, powiewnych sukienkach, w pantofelkach, w białych skarpetkach... Uśmiechnięte, patrzące na nich, utytłanych, oblepionych kanałową mazią, wycieńczonych, patrzące z niedowierzaniem, że można być aż tak brudnym, jakby przybyli nie wiadomo skąd. Pierwszym pragnieniem było teraz pragnienie odpoczynku, choćby chwilowego. Weszli na jedno z podwórek przy Chmielnej i usiedli pod domem, opierając się plecami o ścianę. Siedzieli z wyciągniętymi nogami, obojętni, milczący, ale wciąż zdziwieni panującym tu spokojem, tą śródmiejską enklawą, której nie objęło jeszcze Powstanie, enklawą wolną od wojny.
Gdzieś z wyższych pięter dochodziły głośne tony „Warszawianki”, a potem nadano wiadomości, a po nich Zbigniew Świętochowski przeczytał bardzo wzniosły, a jeszcze bardziej „bojowy” wiersz i znowu ten sam fragment „Warszawianki” – sygnał powstańczej rozgłośni. Patrzyli w górę, z dna studni podwórka, patrzyli na skrawek szarego wciąż nieba z trzepoczącymi się na jego tle gołębiami, jakby niezdecydowanymi, gdzie mogłyby bezpiecznie przysiąść.
– Panowie! – usłyszeli kobiecy głos. – Poczekajcie, przyniosę wam coś do jedzenia. Nie odchodźcie! – wołała z góry niewiasta w hustce-turbanie z fikuśnym węzełkiem nad czołem.
A oni nie mieli wcale zamiaru stąd odchodzić, przynajmniej na razie. Zjawiła się po chwili, przynosząc im w bańce na mleko trochę kartoflanki i kilka kawałków smacznego, ba, najsmaczniejszego razowca, jaki kiedykolwiek jedli. Spałaszowali to w kilka sekund, a ta kobieta w średnim wieku stała jeszcze nad nimi z wyrazem współczucia, litości na swej brzydkiej twarzy.
– A jakbyście chcieli się panowie umyć, to ja zaraz zawołam pana Wacława, znaczy się pana Kolasę, bo on tu teraz niby dozorcuje w zastępstwie po tym całym Romaniuku, pijaku... Porządny człowiek, przyjechał tu z Krakowa, no i sie musiał zostać na całe te zawieruche... Panowie nie odchodzą, ja zaraz wracam – powiedziała, znikając.
Morzyła ich coraz większa senność w cieple wstającego na dobre dnia. Niewrażliwi na bijący od nich odór, przysnęli w tej ciszy porannej, wolnej od terkotu broni maszynowej, od złowróżbnego skrzypienia nakręcanych „szaf” i pikujących z wyciem messerschmittów, bezwładni odpłynęli w niebyt z głowami na piersiach...
– Halo! Panowie powstańcy, obudźcie się! Halo! Mówię do was, panowie! – usłyszeli męski głos z oddali. – Chodźcie za mną, do pralni. Nalałem wam wody do balii...
Ocknęli się z obezwładniającego ich snu, odruchowo sięgając po broń, którą zostawili przed wejściem do kanału. Stanęli zaraz na równe nogi wystraszeni swoją bezbronnością. Mrużąc oczy przed słońcem odbitym w szybach okien na ostatnim piętrze, rozjaśniającym coraz bardziej podwórko-studnię, powoli wracali do rzeczywistości.
– A panowie skąd się tu wzięli, jeśli wolno zapytać?
– Prosto z kanału... ze Starego Miasta.
– Ma się rozumieć, to od razu widać i czuć. Ale bez obrazy, panowie... Pytam przez ciekawość, bo na Starym Mieście mieszka moja siostra ze szwagrem i trójką dzieci, przy Rycerskiej. Może panowie wiedzą, gdzie jest Rycerska?
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (29)
Tym razem zostali zepchnięci aż na teren byłego getta. Niemcy wściekle atakowali Wolę, ulica po ulicy. Od Ulrychowa nacierały doborowe oddziały dywizji „Hermann Göring”, a posuwające się od stronu Okęcia oddziały pułku „Dirlewanger” – składające się głównie z kryminalistów i wykolejeńców z całej Rzeszy, po spacyfikowaniu dzielnicy Ochota, teraz z kolei przystąpiły do rzezi mieszkańców Woli. Ciągle jeszcze wśród Niemców panował chaos spowodowany sprzecznymi rozkazami wydawanymi przez samego Reichsfuehrera Heinricha Himmlera. Dopiero przejęcie funkcji głównodowodzącego sił niemieckich w Warszawie i wokół niej przez Obergruppenfuehrera Erica von dem Bacha, przybyłego do Warszawy w sobotę, 5 sierpnia około 7. wieczorem, zaraz następnego dnia pozwoliło Niemcom opanować sytuację. Nastał jaki taki porządek. Człowiek ten otrzymał wśród Polaków przydomek kata Warszawy, mimo iż to nie on, a Himmler wydał rozkaz zabijania każdego, bez wyjątku, napotkanego mieszkańca Warszawy, każdego Polaka.
Od świtu, w sobotę, 5 sierpnia, toczyły się zacięte walki w okolicach więzienia „Pawiak” i obozu pracy przymusowej – „Gęsiówka”, gdzie przetrzymywanych było około czterystu Żydów pochodzących z różnych państw zachodniej Europy, a także powstańców żydowskich walczących na terenie warszawskiego getta w 43 roku. Obecnie, naczelnym zadaniem sił powstańczych w tej części miasta, wobec niemieckiego ataku od zachodnich krańców Woli, było przebicie szlaku na Stare Miasto, które wciąż jeszcze walczyło. Zadanie to powierzone zostało Batalionowi „Zośka”. To oni zdobyli nie tylko „Gęsiówkę”, ale także ocalili życie wszystkim czterystu żydowskim jeńcom. „Pawiak” był więzieniem Gestapo, a jego główna kwatera mieściła się po przeciwnej stronie miasta, w alei Szucha 25. Z kolei niemieckim celem było jak najszybsze przebicie się z Woli do Śródmieścia i uwolnienie dowódcy wojsk warszawskiego garnizonu, generała lotnictwa Reinera Stahela, otoczonego przez powstańców w pałacu Bruhla przy ulicy Wierzbowej, tuż za północno-wschodnią częścią Ogrodu Saskiego.
Po zwolnieniu „Janeczki”, po wcześniejszym upewnieniu się, że sobie poradzi w drodze powrotnej do swojego macierzystego oddziału zgrupowania pana majora „Tarnawy”, zrobiło się im trochę smutno, a zwłaszcza „Waligóra” był niepocieszony. Na pożegnanie podniósł ją, niczym małą dziewczynkę, uściskał i obiecał, że jak tylko „się to wszystko skończy”, odnajdzie ją, żeby nie wiem co! Odnajdzie ją „na mur-beton”! Tak jej obiecał.
Wrócili z powrotem do swojej kryjówki w na wpół ocalałym budynku. Z ostatniego piętra rozciągał się widok na coraz bardziej niszczoną Warszawę, a szczególnie Wolę. Niebo zasnute było dymami płonących zabudowań. Paliła się prawie cała zachodnia część miasta. Tylko gdzieniegdzie słychać było sporadyczne wystrzały. Powstańcy nie dawali za wygraną, mimo miażdżącej przewagi przeciwnika pacyfikującego Wolę, z germańską dokładnością, dom po domu, ulica po ulicy...
A oni ciągle jeszcze czekali na odpowiedni moment, aż z nastaniem wieczoru będą mogli ponowić próbę przejścia do Komendy Głównej. Ciągle nie tracili nadziei, że się im to uda!
„Virtus”, stojąc zamyślony, patrzył w stronę Pragi. Tu, z najwyższego piętra widać było także wyraźnie Dworzec Gdański i dalej, bardziej na wschód, patrząc ku Wiśle spoglądał na fortyfikacje Cytadeli z Dziesiątym Pawilonem. Nagle odwrócił się ku drzwiom w których stał w milczeniu „Orkan”.
– Czy coś się stało?
– A nie, nic. Melduję tylko, że „Waligóra” chciałby prosić pana porucznika o pozwolenie wyjścia...
– Dokąd?!
– Mówi, że w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
– Przyślij go tu do mnie.
– Rozkaz! – odkrzyknął i zbiegł na dół.
Tak, to było też piątego sierpnia, dokładnie osiemdziesiąt lat temu został stracony tam, na stokach Cytadeli, ostatni dyktator Powstania Styczniowego, generał Romuald Traugutt... – myślał „Virtus”. – O, Boże, czy kiedyś skończy się wreszcie to ciągłe składanie ofiar spośród najlepszych Polaków? Czy skończy się ta udręka Ojczyzny? – pytał sam siebie, nie spodziewając się wcale uzyskać odpowiedzi. – A może ty, mądra bogini Klio, ty jedna znasz na to odpowiedź?
– Melduję się na rozkaz, panie poruczniku!
– A gdzie to was tak gna, starszy strzelcu „Waligóra”?
– Melduję, że w poszukiwaniu prowiantu...
SPALENI SKRZYDŁEM ANTYCHRYSTA (28)
– Jest moim parafianinem. Ten człowiek jest niewinnie więziony! On nie popełnił żadnego przestępstwa! Chciałem za niego poręczyć, bo to prawy i uczciwy...
– Ksiądz już poręczył swoim zjawieniem się u nas! Wystarczy! Tu nie ambona! A tak na marginesie, to skąd macie informacje, że ten wasz człowiek jest niewinnie więziony, że nie popełnił żadnego przestępstwa czy choćby wykroczenia? Skąd taka pewność?
– Bo ja znam tego człowieka i ręczę za niego!
– No, no! Widzę, że ksiądz nie ufa naszym sądom! A przecież, jedynie sąd jest władny orzec o winie lub niewinności tego człowieka! Nieprawdaż?! – powiedziała podniesionym głosem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – I chciałabym jeszcze usłyszeć, jaki to ksiądz miał naprawdę interes w tym, żeby się o niego upominać? Nie przypuszczam, abyście się kierowali tylko i wyłącznie altruizmem albo tym waszym, jak to wy, kler, zwykliście określać... miłosierdziem! – ucięła nagle, patrząc na niego wyczekująco. – No więc, słucham was!
– Nie, nie mam w tym żadnego swojego interesu. Chodziło mi wyłącznie o dobro jego i jego rodziny.
– A cóż to jest według księdza dobro? Nam też chodzi o dobro i to nie jakiejś tam jednostki, ale o dobro całego społeczeństwa, dobro szeroko pojęte.
– Ma pani na myśli dobro całej ludzkości.
– Tak, zgadza się. Widzę, że jesteście pojętni i aż dziw, że was dotychczas nie awansowano, że wciąż jesteście tak nisko w tej waszej hierarchii i to na takim zadupiu! Dobrze! Skończmy już z tą akademicką dyskusją! Mówcie prawdę! Kto i w jakim celu polecił wam zgłosić się, jak mówicie, dobrowolnie do wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa?!
– Już pani poprzednio mówiłem.
Na szybko: Powstanie Warszawskie, czyli myślenie długofalowe
Powstanie Warszawskie to jeden z naszych polskich krzyży. Mimo różnic w opiniach na temat zasadności jego wywoływania, nie pozostaje cienia wątpliwości iż była to hekatomba, która przecięła oblicze Polski niczym brzytwa na sznurku. Utracone skarby narodowe, zrujnowana stolica, serce intelektualne, polityczne i gospodarcze kraju, wymordowanie najbardziej świadomych Polaków.
Niezależnie od tego, czy wierzymy w ponadczasowe, duchowe znaczenie Powstania, czy też nie możemy przejść do porządku dziennego nad jego okrutną klęską, można stwierdzić, że Polska przed wojną była państwem suwerennym uprawiająym politykę podmiotową, a w rezultacie II wojny światowej tę podmiotowość utraciła, przegrana bitwy o Warszawę, była jako drugi Katyń kolejnym celnym ciosem w splot słoneczny, po którym Polacy do dzisiaj nie mogą się podnieść. "Stolica, mózg i inteligencja polskiego narodu zostanie starta. Tego narodu, który od siedmiuset lat blokuje nam Wschód i od bitwy pod Grunwaldem ciągle nam staje na drodze. Wtedy ten historyczny problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas - nie będzie dłużej istniał" - powiedział Himmler. I "problem nie istnieje".
Obchody 72. rocznicy rozpoczęcia Powstania Warszawskiego w Toronto
Garstka kilkudziesięciu Polaków wzięła udział w obchodach 72. rocznicy rozpoczęcia Powstania Warszawskiego, jakie przed Pomnikiem Katyńskim w Toronto zorganizowało kolejny już raz Towarzystwo Warszawskie. Przybyli również goście honorowi - Powstańcy i osoby, które jako dzieci wyszły z powstańczej Warszawy.
Kwiaty pod pomnikiem złożyła także rodzina majora Stanisława Milczyńskiego, zmarłego w tym roku żołnierza AK kawalera orderu Virtuti Militari za walkę w Powstaniu. Uroczystości rozpoczęły się o polskiej "godzinie W", czyli o 11.00.
O swych przeżyciach opowiadała p. Maria Nowicka, uczestniczka Powstania, która pomagała Powstańcom, oraz Andrzej Bursakowski, który w Powstaniu brał udział jako 13 -letni chłopiec, i jako 13-latek był następnie więziony w obozie jenieckim. Andrzej Łysakowski był zdobywacą PASTY. I właśnie on wspominał to uczucie radości, kiedy widziało się po raz pierwszy pokonanych i przestraszonych Niemców, których butę pamiętał z 1939 roku.
Z kolei p. Teresa Rumiński opowiadała o cierpieniach ludności cywilnej, ludobójstwie, jakiego dopuszczono się na mieszkańcach Woli.
Z kolei Grzegorz Waśniewski ze Stowarzyszenia Orzeł Strzelecki, pielęgnującego pamięć Józefa Piłsudskiego przypomniał historię KL Warschau.
Uroczystość zakończono odśpiewaniem Hymnu i pamiątkowym zdjęciem.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Powstanie%20Warszawskie#sigProId7d057108a8
W 71. rocznicę Powstania wśród powstańców w Wawel Villa
Na zdjęciu głównym Jan Krasnodębski ps. Żbik z małżonką. Z Powstania wyszedł jako jeden z ostatnich
W piątek 31 lipca w wigilię 71. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego w domu spokojnej starości Wawel Villa w Mississaudze odbyły się uroczyste obchody rocznicowe, a także przekazanie do działającego na miejscu Muzeum i Archiwum Polskich Sił Zbrojnych im. Płk. Pilota Bolesława Orlińskiego srebrnego krzyża Virtuti Militari po zmarłym rok temu płk. Zbigniewie Kabacie, żołnierzu Armii Krajowej. Wśród zebranych byli też najmłodsi Powstańcy.
Ceremonii przewodniczył Henryk Sokołowski, wicekurator muzeum, a przemawiali m.in. Stanley B. Woźniak ze Stowarzyszenia Weteranów Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego, Jerzy Mirecki - dziecko - świadek Powstania, autor książki "Dzieci 44: Wspomnienia Dzieci Powstańczej Warszawy", prof. dr Henryk Radecki kurator Muzeum.
Wśród Powstańców w Wawel Villa
Gdzie lepiej obchodzić okrągłą, 90. rocznicę Powstania Warszawskiego niż wśród Powstańców?
1 sierpnia w domu spokojnej starości Wawel Villa w Mississaudze odbyły się uroczyste obchody rocznicowe z udziałem pensjonariuszy oraz dwojga uczestników warszawskich walk.
Przybyli zaproszeni goście, prezes Zarządu Głównego Kongresu Polonii Kanadyjskiej p. Teresa Berezowska, wiceprezes 20. Koła Weteranów SPK Henryk Sokołowski, Jerzy Kowalczyk, były administrator Wawel Villa i dyrektor znajdującego się w Wawel Villa Muzeum im. Orlińskiego.
Podczas uroczystości obecny był również nowy administrator Janusz Greyson.
– Dzisiaj mija 70 lat od wybuchu bohaterskiego i najtragiczniejszego w skutkach powstania – Powstania Warszawskiego – mówiła p. Jolanta Rokicka, pod której kierownictwem przygotowano występ. – Dzisiejsze spotkanie pragniemy poświęcić wspomnieniom o tamtych czasach i tamtych ludziach, pragniemy także uhonorować naszych mieszkańców, którzy brali udział w walkach o wyzwolenie stolicy – panią Halinę Janikowską, pana Stanisława Zdziennickiego (walczył na Starówce) i p. Anielę Ogórek, która nie mogła zaszczycić nas obecnością z powodu złego samopoczucia.
Następnie nastąpiła część artystyczna – panie Katarzyna Pietrzak i Urszula Fiszbach oraz studentki pomagające latem na ochotnika – Karolina i Agata, recytowały powstańcze wiersze i z udziałem siedmioosobowego chóru pensjonariuszy i wszystkich zebranych śpiewano powstańcze piosenki. Wielu miało łzy w oczach.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Powstanie%20Warszawskie#sigProId35e8481d99
– My, którzy nie zaznaliśmy grozy Powstania Warszawskiego, pamiętamy zawsze o naszych rodakach, pamiętamy o wszystkich ważnych rocznicach i wydarzeniach w naszej ojczyźnie. – Program został przedstawiony w językach polskim i angielskim. Panie ubrane były w mundury powstańcze z opaskami na ramionach. Muzeum Orlińskiego wypożyczyło eksponaty na ten czas.
Na zakończenie dyrektor muzeum p. Kowalczyk opowiedział o tej placówce – muzeum powstało dlatego, że to weterani zbudowali Wawel Villa i właśnie ich stara się uczcić zbiorami. Kilka tygodni temu zmarł współzałożyciel muzeum Krzysztof Szydłowski – przedstawiono jego medale nie tylko z Powstania Warszawskiego, ale również z polskiej dywizji pancernej.
– Muzeum zbiera pamiątki po weteranach z Wawel Villa. Mamy nadzieję, zajmą się tym kiedyś i opracują je historycy – kończył p. Kowalczyk.
Do obecnych zwróciła się również prezes KPK p. Berezowska, która podkreśliła wagę polskości i troski o polską historię tutaj, w Kanadzie.
Goniec dziękuje za zaproszenie na tę wzruszającą uroczystość.
(ak)
70. rocznica Powstania Warszawskiego w Toronto
Powstanie Warszawskie rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17 i trwało dwa miesiące, do 3 października. Powstanie Warszawskie było wystąpieniem zbrojnym przeciwko okupującym Warszawę wojskom niemieckim, zorganizowane przez Armię Krajową w ramach akcji "Burza", połączone z ujawnieniem się i oficjalną działalnością najwyższych struktur Polskiego Państwa Podziemnego.
Jesienią 1943 roku stało się jasne, że Polska nie zostanie wyzwolona spod okupacji niemieckiej przez wojska aliantów zachodnich, lecz przez Armię Czerwoną. Fakt ten niósł ze sobą daleko idące konsekwencje polityczne. Kolejne agresywne posunięcia Stalina – zerwanie stosunków dyplomatycznych z Rządem RP na Uchodźstwie, kwestionowanie przedwojennej granicy polsko-sowieckiej, inspirowanie ośrodków politycznych konkurencyjnych wobec legalnego rządu RP (Związek Patriotów Polskich, Krajowa Rada Narodowa) – stawiały pod znakiem zapytania nie tylko zachowanie integralności terytorialnej Polski, lecz również jej politycznej niezależności.
Pomoc afrykanerów dla Powstania Warszawskiego
W lesie na południe od Warszawy, w Mazowieckim Parku Krajobrazowym, niedaleko rzeki Świder, znajduje się pomnik Lotników, będący hołdem polskich patriotów dla bohaterskich pilotów z Republiki Południowej Afryki, Kanady i Anglii niosących pomoc dla Powstania Warszawskiego.
W nocy z 14 na 15 sierpnia 1944 roku, w miejscu dzisiejszego pomnika, rozbił się afrykanerski Liberator KG 939 "A-Able" z 31. Dywizjonu Bombowego Sił Powietrznych Południowej Afryki (31 SAAF), którym bohaterscy afrykanerscy lotnicy nieśli pomoc walczącej Warszawie.
W wyniku zbrodniczej działalności Armii Czerwonej, która nie pozwoliła alianckim lotnikom nieść pomoc walczącej Warszawie z terenów zajętych przez sowieckiego okupanta (czyli prawobrzeżnej Warszawy i okolic) lotnicy dowodzeni przez kapitana Jacka van Eyssena rozpoczęli swój ostatni lot, przez 3000 km nad Europę, z lotniska Brindisi we Włoszech (przez Jugosławię i Słowację). Podczas zrzutów dla Powstańców samolot został uszkodzony niemieckim ogniem. Płonący samolot zrzucił zaopatrzenie i skierował się na wschodni brzeg Wisły.
Według świadków tamtych zdarzeń, dwóch brytyjskich lotników (Mayes i Herbert Hudson), którzy wyskoczyli z płonącego samolotu, zostało zastrzelonych podczas opadania na spadochronach przez sowieckich snajperów.
Trzecia ofiara, drugi pilot afrykaner porucznik Robert George Hamilton, zginęła podczas skoku z samolotu z powodu zbyt późnego otwarcia spadochronu. Zmarli po wojnie zostali ekshumowani i przeniesieni do Krakowa na cmentarz lotników alianckich. Reszta załogi ocalała (afrykanerzy - nawigator Lt Derrick Robert Fitz Holliday i radiotelegrafista Lt Basil Harvey Austin, Brytyjczycy - bombardier F/Sgt Stuart Litchfield oraz strzelec Sgt George Peasto). Ocalała załoga ukrywana przez Polaków przed Sowietami, po pojmaniu więziona była przez jakiś czas w Moskwie. Trzej polegli piloci należą do grupy 261 pilotów (Polaków, afrykanerów, Anglików, Kanadyjczyków i Amerykanów), którzy zginęli, niosąc pomoc Powstańcom.
Co roku okoliczni mieszkańcy oddają cześć bohaterom. Na czas uroczystości wieszana jest tablica pamiątkowa. Przez cały rok jednak pomnik jest jej pozbawiony. Zamiast tablic wiszą zafoliowane kartki z informacją.
Wynika to z nieustannych aktów wandalizmu dokonywanych przez kryminalistów i, jak widać po graffiti szpecącym pomnik, przez lewicowców.
Tekst i zdjęcia
Jan Bodakowski